Przemierzając najbogatsze ulice Wiednia, powstał w mojej głowie zamysł ujęcia kontrastu biedy i bogactwa. Na ogół dostrzeganie biedy wśród bogatych ulic wymyka się nam mimowolnie jak coś, co było zawsze, jest i będzie częścią globalnego świata, każdego zakątka.
W miastach wspaniałej architektury nasze zainteresowanie skupia się na tym, co budzi nasz zachwyt, podziw, w tym wymiarze naszą uwagę przyciągają także ekskluzywne witryny, zwłaszcza późnym wieczorem, których światła mienią się jak diamenty, ciesząc nasze oko w powadze własnego luksusu. Na ścieżce wiodącej przez kompleks pałacowy Hofburg po drodze mijamy skromny dziedziniec sławnej Szkoły Koni Hiszpańskich. Białogłowe ogiery oddzielone szklaną szybą od krużganku, spokojnie patrzą na zatrzymujących się przechodniów, którzy swoim wgapionym wzrokiem z emocjonalną aurą- jaka zazwyczaj emanuje owemu upodobaniu- przyciąga też końską uwagę. Następnie na tej ścieżce dochodzimy do pałacu dawnej potęgi. W imponującej architektonicznej grze bieli i światła, która odrywa się jakby od zszarzałego mokrego bruku po którym stąpamy, znajdujemy jakby drugi inny świat. My zwykli śmiertelnicy, walczący w mozole swoich prac o jakieś sensowniejsze ” cztery kąty”, może lepszy samochód, komputer, telefon, a może jakiś kredyt do spłacenia, czy po prostu szanse na przyzwoitą samodzielność w dorosłym życiu, na którą nie było nas stać z braku sensownej pracy i zarobku we własnym kraju. Cel ogólny, to wypracowanie jakiegoś kapitału, który pozwoli na to, by nie stać w miejscu, by nie być wyłącznie zależnym od tzw. łaski „pańskiej”. Pałac mówi nam; że byli tu wielce zamożni i już tych nie ma, byli też i biedni, prości, zwykli – i tak samo przeminęli, a nawet gorzej, bo nic ze swej biedy postawić znakomitego nie mogli; żadnego pałacu, dzieła sztuki… choć kto wie? z pewnością byli pracownikami może tego pałacu, może tego bruku.
Idziemy dalej, zbliżamy się do najsławniejszej trasy w kierunku Grabenstrasse, tu znajdują się sklepy największych marek; projektantów mody, perfum, biżuterii, całego tego świata ekskluzywnego luksusu na który często nie stać wędrujących turystów. Jest niedziela wieczorem, sklepy są pozamykane, a ludzie wędrują i podziwiają ; to na jednym rogu ulicy imponujący portal domu mody Coco Chanel, to z innej strony sklep Karla Lagerfelda z wystawionymi damskimi torebkami z jego logo, które jest odbiciem ekscentrycznej sylwetki- pomyślałam ; to logo to dobre jest dla dzieci. Gdzie indziej Louis Vuitton – już nieco poważniejszy styl.
Ludzie wędrują, zafascynowani, pstrykają zdjęcia na lewo i prawo. Wzdłuż ulicy wiszą nad głowami całe tafle światełek, wieszczących nadejście Świąt Bożego Narodzenia.
Wzdłuż ciągnących się sklepów w rogu ulicy na kolanach i twarzą do ziemi leży mężczyzna w średnim wieku, wyciągając wymownie jak dzbanuszek dłonie. Nie podnosi nawet oczu, jest jak lalka z porcelany, jak rzeźba, którą ktoś postawił na niewłaściwym miejscu. Jego postać zlewa się nieco z brukiem, którego dotyka prawie twarzą. Każdy sceptyk, zwłaszcza wyrachowany typ sknery będzie tłumaczył jego postawę naciąganiem, żerowaniem, psychologicznym zagraniem, by wydusić grosza od naiwnych, by zarobić , ale się nie narobić. Zdarzają się takie przypadki, to fakt, jednak nigdy nie mamy pewności, czy ktoś naprawdę jest w potrzebie, czy pracuje w tej biedzie. Trudno jednak rozstrzygać, tym bardziej, iż jakoś nie widać, żeby był natrętny, nie widać też, aby przechodnie rzucali coś chętnie, żeby dostrzegli zlany z brukiem żywy posąg biedy.
Widzę dwa światy, ciągle przemierzając ulicę wspaniałego świata blichtru i kultury. Widzę przepych obrzydliwy i biedę nawet i taką bez butów…myślę sobie; zadaję pytanie; czy w dzisiejszych czasach można jeszcze nie mieć butów?…- to był inny żebrak, chyba Hindus na innej ulicy, czający się na jednej z klatek, na innym rogu uczęszczanej równie dostojnie ulicy, co w rejonie pałacu. Widzę ciągle bogacza i łazarza, zastanawiając się ; do której dzielnicy biedy należę. Na pewno nie chcę należeć do żadnej, jedna jest cierpieniem, zimnem, upokorzeniem, druga również, ale nie tym samym jak w pierwszej biedzie. Ta druga bieda bogacza jest też jak posąg z kamienia, ale otulony ogłupieniem, wyrachowaniem, pogardą, manią , zachłyśnięciem się błyskotkami, i co gorsza nie tyle perłą, czy realnym diamentem, ale fałszywą nadbudową wartości, którą ktoś sobie przemyślnie stworzył: jak projektanci mody, czy luksusowej biżuterii, których producenci – jak można mniemać po cenach- latają chyba po materiały na księżyc. Dwa różne światy zderzają się ze sobą; Ten jeden to świat ludzkiej biedy, w którym marzeniem jest coś zjeść dobrego, ciepłego, najlepiej w lokalu, czy nieco więcej jak własne ciepłe mieszkanie, może nawet używany samochód. Ten drugi świat przepychu, różni się tym, że ten pierwszy świat biedy to coś, co dla niego nie istnieje, a jeśli już jest dostrzegalne, to tylko w zgodzie z tym, co się zlewa z szarym i mokrym brukiem.
Przypomina mi się obraz „Mały żebrak” Murilla, którego jedyną własnością jest światło poranka wpadające przez okno do przestrzeni jego nędzy w panującym mroku.
Ten obraz to najlepszy wyraz kontrastu, jaki zachodzi między bogactwem i biedą. A zarazem metafora dwóch światów; posiadania i braku. Oddziela je właściwie tylko jedna linia, jedna kreska życia i śmierci, światła i ciemności, podobnie jak wypadkowa szczęścia i nieszczęścia, błogosławieństwa i przekleństwa. Cóż od siedemnastego wieku nie wiele się zmieniło, może tylko jedno, że już tak biedy się nie maluje.